środa, 29 grudnia 2010

Home sweet home.

Dom to przede wszystkim stan umysłu, a nie miejsce. Często zapominamy o tej prostej prawdzie i zatracamy się w przedmiotowym postrzeganiu tej osobistej przestrzeni. Dom powinien być naszą ostoją i twierdzą, a nie powodem do dumy. To przybytek łask i świątynia spokoju dla domowników, a nie dla przelotnych gości. Ma być użyteczny jego mieszkańcom. Stawianie często wyuzdanej estetyki ponad funkcjonalność i miłą atmosferę, to kolejny grzech przeciw temu sacrum. Oaza swobód winna być kompromisem subiektywnych odczuć i potrzeb jej mieszkańców, a nie pseudo obiektywną próbą nawiązania do obowiązujących trendów dekoratorskich. 
Dom to też wzajemne relacje,relacje tym lepsze, im mniej się spinamy i im mniej staramy wzajemnie uszczęśliwiać się na siłę. 
Dom jako stan umysłu to coś osobistego,  jednak  w przypadku współdzielenia go w jednej przestrzeni fizycznej, wymaga otwarcie się na "współlokatorów". Wybudowanie tego mentalnego obiektu we wspólnej  przestrzeni wymaga nie lada umiejętności z zakresu inżynierii społecznej. Szczególnie, gdy w grę wchodzą antagonizmy związane z odmiennością płciową lub pokoleniową. Łagodzenie konfliktów wynikających z  różnic w postrzeganiu i odczuwaniu otoczenia, jednym przychodzi łatwo są w to wyposażeni przez naturę - jako urodzeni przywódcy lub mistrzowie manipulacji-, innym przychodzi to z większym trudem. Złotej metody na budowanie relacji w rodzinie niema, ale są pewne mechanizmy które mogą się przydać to: sztuka kompromisu, otwartość na odczucia innych,  tolerancja, szacunek i w skrajnych przypadkach zaślepienie miłością ;-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz