środa, 29 grudnia 2010

Home sweet home.

Dom to przede wszystkim stan umysłu, a nie miejsce. Często zapominamy o tej prostej prawdzie i zatracamy się w przedmiotowym postrzeganiu tej osobistej przestrzeni. Dom powinien być naszą ostoją i twierdzą, a nie powodem do dumy. To przybytek łask i świątynia spokoju dla domowników, a nie dla przelotnych gości. Ma być użyteczny jego mieszkańcom. Stawianie często wyuzdanej estetyki ponad funkcjonalność i miłą atmosferę, to kolejny grzech przeciw temu sacrum. Oaza swobód winna być kompromisem subiektywnych odczuć i potrzeb jej mieszkańców, a nie pseudo obiektywną próbą nawiązania do obowiązujących trendów dekoratorskich. 
Dom to też wzajemne relacje,relacje tym lepsze, im mniej się spinamy i im mniej staramy wzajemnie uszczęśliwiać się na siłę. 
Dom jako stan umysłu to coś osobistego,  jednak  w przypadku współdzielenia go w jednej przestrzeni fizycznej, wymaga otwarcie się na "współlokatorów". Wybudowanie tego mentalnego obiektu we wspólnej  przestrzeni wymaga nie lada umiejętności z zakresu inżynierii społecznej. Szczególnie, gdy w grę wchodzą antagonizmy związane z odmiennością płciową lub pokoleniową. Łagodzenie konfliktów wynikających z  różnic w postrzeganiu i odczuwaniu otoczenia, jednym przychodzi łatwo są w to wyposażeni przez naturę - jako urodzeni przywódcy lub mistrzowie manipulacji-, innym przychodzi to z większym trudem. Złotej metody na budowanie relacji w rodzinie niema, ale są pewne mechanizmy które mogą się przydać to: sztuka kompromisu, otwartość na odczucia innych,  tolerancja, szacunek i w skrajnych przypadkach zaślepienie miłością ;-).

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Złe oblicza wolontariatu.



Dziś, o procederze który zwie się zbiórką datków na zbożny cel. Pośród wielu autentycznych kwestarzy, autentycznie (charytatywnie) zaangażowanych w akcję dobroczynną, coraz więcej jest takich którzy jadą na prowizji od zebranych środków lub za sprzedane gadżety, zrobione przez "upośledzone dzieci" czy "kalekich artystów" (ile w tym prawdy nie mnie to oceniać, od tego są odpowiednie służby, a przynajmniej być powinny ). Ale jeśli Ci dobroczynni biznesmeni funkcjonują na taką skalę jak się wydaje, to nie można takiego zachowania nazwać wolontariatem, a raczej intratną akwizycją spokoju sumienia. Stawia to pod znakiem zapytania celowość działań charytatywnych, z definicji mających przede wszystkim przynieść korzyść potrzebującym, a nie całej grupie pośredników. Dając datek takiemu pseudo wolontariuszowi, w naszym mniemaniu zawieramy z nim niepisaną umowę, że nasza darowizna wesprze fundację, lub konkretną osobę na poczet której organizowana jest kwesta. W zależności od celu jaki przyświeca danej akcji, często kalkulujemy wysokość naszej pomocy. Podejrzewam, że mało kto dałby 10zł, wiedząc, że potrzebujący otrzyma z tego tylko 1zł. To jest jawne oszustwo. No chyba, że "wolontariusz" nas o tym uczciwie poinformuje. Czy kiedyś ktoś spotkał takiego uczciwego "zbieracza"?

sobota, 18 grudnia 2010

Racjonalizm i wiara.

Sporo wśród ludzi o poglądach  racjonalnych jest osób wierzących, które częstokroć są celem ostrych ataków „ateistycznych ewangelistów” - sam zresztą też kiedyś zapędziłem się w taką pyskówkę stając po stronie „ewangelistów”. Wierzącym, częstokroć na swoją modłę, a nie zgodnie doktrynami miłościwie nam panującego KRK, zarzuca się skrajny irracjonalizm i próbuje się ich wysadzić całkowicie poza społeczność racjonalistów. Co w moim przekonaniu jest to mocno krzywdzące i niesprawiedliwe.

Śmiem zatem twierdzić, że wiara nie wyklucza racjonalistycznych (czy też racjonalnych) poglądów. Jednocześnie w pełni zgadzam z twierdzeniem, że wiara jako taka jest irracjonalna i stoi w opozycji do racjonalności. I mimo oczywistego dysonansu, istnieje sensowne jego wyjaśnienie. Należy sobie zdać sprawę z tego, że na całość naszej osobowości składają się elementy racjonalne i irracjonalne i to między innymi one stanowią o naszym człowieczeństwie. One ciągle się w nas ścierają. Bez względu na to jak bardzo racjonalni staramy się być, co jakiś czas wyjdzie z nas irracjonalny zwierz. U jednych objawia się to fobiami, lękami, natręctwami, lekkimi paranojami, naiwnością, potrzebą autorytetu, płonnymi nadziejami, czy czymś co mieści się w definicji poczucia intuicji. Do tego worka błahych irracjonalnych zachowań śmiało można dorzucić „soft religijność”, z jej potrzebą posiadania nieomylnego autorytetu, z naiwną wiarą, z nadzieją na życie wieczne i strachem przed karą za grzechy. Pytam, zatem czy ateista z arachnofobią, czy mający nadzieją na wygraną z ciężką chorobą mimo jednoznacznej diagnozy, nie może być racjonalistą? Tym samym czy człowiek wierzący (nie ortodoks), a posiadający otwarty umysł jest skazany na irracjonalizację totalną?

wtorek, 14 grudnia 2010

“Selekcja negatywna”.


O inżynierii genetycznej jako remedium na skutki rozwoju medycyny klasycznej.


Co dzień zasypywani jesteśmy opisami spektakularnych osiągnięć medycyny, nowych możliwości leczenia chorób, odkryciami leków o zbawiennym działaniu. Jako społeczeństwo domagamy się dostępu pełnego do tych dóbr. Chcemy by nas leczono bez względu na koszty, bo nasze życie jest przecież jedyne i bezcenne. Tylko czy taka roszczeniowa postawa poszczególnych osobników dotkniętych problemami zdrowotnymi jest właściwa i z punktu widzenia gatunku i jego żywotnych interesów związanych z przetrwaniem? Odpowiedź niekoniecznie jest oczywista...

Na przekór intuicji, zamierzam przedstawić nieco inne spojrzenie na problem, nie tyle negujące zasadność stosowania nauk medycznych, co ukazujące negatywny skutek uboczny ich przewlekłego i powszechnego stosowania na przestrzeni wieków. Ujmując dalszą treść w skrócie, przytaczam tu i roztrząsam tezę, że w wymiarze genetycznym, dla ludzkiej populacji, bardzo powoli ale systematycznie, jakość zastępowana jest ilością, a winę za ten stan rzeczy ponosi w szczególności medycyna oraz pośrednio inne dziedziny postępu cywilizacyjnego.

sobota, 11 grudnia 2010

Obawy

Narady polityczne u biskupów. Konsultacje z hierarchami kościoła. Preferowanie radykalnych wyznaniowych mediów. Narastający kult jednostki w osobie JPII. Ostentacyjne wręcz poddaństwo elit politycznych wobec Kościoła Katolickiego. Medialne uczestnictwo w modlitwach i mszach, przedkładanie ich nad obowiązki państwowe. Skatolicyzowana Rada Radiofonii i Telewizji. Nachalne gloryfikowanie kapłanów jako autorytetów nie tylko moralnych ale i naukowych(sic). W TVP co trzeci spot w Wiadomościach pokazuje kapłana albo na pierwszym planie albo w tle. Coraz więcej programów, stricte katolickich, lub prowadzonych przez fundamentalnie nastawionych dziennikarzy. Seriale stricte katolickie (Plebania, Ojciec Mateusz, Siostry).Finansowanie budowy świątyń z budżetu państwa. Dotacje dla uczelni katolickich. Zasilanie funduszu kościelnego. Trwonienie naszych podatków na utrzymywanie instytucji kościelnych. Wreszcie przymusowa edukacja religijna, mimo że nie obowiązkowa to jej organizacja i presja społeczna nie pozostawia wielkiego wyboru.
Mimo, że zmiany w konstytucji, są raczej nierealne to wpływ na wychowanie i mentalność społeczną jest nie bez znaczenia. Można mieć jedynie nadzieję, że dojdzie do tego że w swoim radykalizmie się za bardzo zapędzą i w tedy społeczeństwo przejrzy na oczy...

niedziela, 28 listopada 2010

Omnia pecunia non

Pieniądz we współczesnym społeczeństwie jest substytutem podstawowych relacji społecznych. Budowanie wzajemnych zależności opartych na emocjach i empatii, jest o o wiele bardziej skomplikowane dla współczesnego człowieka, niż bazowanie na klarownej i prostej z punktu widzenia konsumenta ekonomii pieniądza. Mimo, że pieniądz na pierwszy rzut oka stanowi solidny fundament społeczny, tak naprawdę spłyca relacje sprowadzając je do prostych transakcji, przez co ludzie coraz  gorzej radzą sobie z wzajemną więzi. Obecnie łatwiej jest o różnego rodzaju konflikty bo ludzie nie potrafią ich rozwiązywać, wynika to z braku elementarnych umiejętności zachowań interpersonalnych, przez całe życie po prostu kupują, a gdy przychodzi im zmierzyć się z problemem którego nie mogą  przeliczyć na pieniądze, wtedy reagują agresywnie. Zanikła zwyczajnie naturalna zdolność wyczuwania cudzych emocji, kierowania nimi, jednym słowem radzenia sobie z problemami  w społeczeństwie ludzi, a nie konsumentów. Jest to wynik komercjalizacji wszystkich dziedzin życia, od codziennych obowiązków takich jak sprzątanie i opieka nad dziećmi, po sacrum jakim jest seks, czy religia.

czwartek, 18 listopada 2010

Wysoka kultura z niskich pobudek.

Teatr, bo o tym będzie mowa, daje nam, a przynajmniej mi, to samo co powszechnie oferuje kultura w wydaniu masowym. Bo niby co różni sztukę wysokich lotów od serialu (mydlanej opery)?  Przecież w gruncie rzeczy tu i tu  chodzi o to samo, spełniamy swoje pragnienie zgłębienia cudzego życia. Stajemy się podglądaczami, pragniemy dotknąć świata cudzymi oczami i łapczywie spijamy esencję emocji, które na szczęście nie są naszym udziałem. Kierujemy się de facto niskimi pobudkami, wynikającymi z naszej wrodzonej wścibskości. Z niemałą  satysfakcją przyodziewamy się w cudze umysły. Jedni robią to bezwiednie w co dziennym marazmie dnia powszedniego, wiedzeni rytmem ramówki stacji TV i inni robią to z premedytacją, celebrując ucztę doznań w mrokach widowni teatru.
Tym co faktycznie wyróżnia teatr od popkultury, to poziom ekspresji w wyrażaniu  emocji,  czasem wręcz nieokiełznanej i zazwyczaj w bardziej zaewoluowanej intelektualnie formie. Dopełnieniem tego fetyszyzmu, włażenia w cudze głowy, jest relacja jaką potrafią stworzyć aktorzy teatralni z widzami. Relacja jakiej nie stworzy: ni "płaski" gwiazdor z telewizora, ni trójwymiarowy awatar z kina. Ci odtwórcy zazwyczaj potrzebują kilku dubli dla każdej sceny, teatr jest żywy bez poprawek, przez co stwarza wrażenie autentyczności. Mimo, że często przejaskrawiony w kreowaniu postaci, ma się wrażenie, że aktor na deskach jest w swojej grze "z krwi i kości". Prze co staje się bardziej  empatyczny i pociągający intelektualnie. Taki stan ułatwia zbliżenie umysłów i  nieodparcie zachęca, by głęboko spojrzeć w świat  autora sztuki przez pryzmat adaptacji reżyserskiej, oczami interpretacji aktorskiej przyozdobionej w jego  i własne emocje wynikające z  wzajemnej, acz subtelnej, interakcji.

piątek, 15 października 2010

Krytyka ładu absolutnego.

Wbrew tytułowi rzecz będzie prozaiczna, a tyczyć się będzie ładu, w ujęciu codziennym i przyziemnym. Sprzątanie bo o tym jest ta rozprawa, postrzegać należy jako proces mający na celu usunięcie zanieczyszczeń z otaczającej nas przestrzeni dla zrobienia miejsca  kolejnym zanieczyszczeniom.

Takie postrzeganie tego działania jest z lekka ironiczne i tracące beznadzieją, jednak wydaje się być jedynym zdroworozsądkowym. Oczywiście rodzi się zagrożenie wynikające z logicznej implikacji zawartej w tej definicji, że potraktujemy proces sprzątania za zgoła bezsensowny i zarzucimy go na zawsze, uznając za drogę do nikąd. Jest to możliwy ale ekstremalny przypadek, który można pominąć w dalszych rozważaniach. Skupmy się na sprzątaniu jako presji  psycho-społecznej  zapanowania nad przestrzenią i jego aspektach w relacjach interpersonalnych. Jak wynika z moich subiektywnych obserwacji, proces sprzątania generuje szereg konfliktów, zarówno wewnętrznych w obrębie ego, jak i między ludzkich w wymiarze społecznym.  Moim zdaniem ludzi można podzielić na dwa typy sprzątaczy, "liberałów" dla których sprzątanie jest jedynie elementem wymaganym do zachowania pewnego zadowalającego poziomu higieny i "konserwatystów" dla których sprzątanie jest jedynie środkiem w dążeniu do czegoś więcej - do ładu absolutnego. Na tym polu, w relacjach między tymi dwiema grupami rodzi się poważny konflikt. Konflikt rodzi się również w głowach ludzi ogarniętych konserwatywną rządzą czyszczenia, z jednej strony chcą koniecznie zapanować nad otaczającą przestrzenią, a z drugiej strony świadomi są beznadziejności ich działań w obliczu ciągle rosnącej entropii. 

środa, 13 października 2010

Fotony wieków średnich.

Witelon (mój ziomek), Galileusz, Kopernik - byli jak fotony w mrokach średniowiecza. Jak one posiadali dwoistą naturę. Z jednej strony korpuskularnie związani byli z kościołem, bo w owych czasach niebyło większego wyboru dla naukowców. Z drugiej zaś strony stanowili falową ciągłość nauki i postępu, która dzięki nim i wielu im podobnym oddziałuje na świat, już nie jako wątły promyk, ale jako solidny snop światła skierowany we wciąż nieprzeniknioną ciemność.





Myśli przyswojone i umyślone. Zestaw przemyśleń, filozofii z ludu, codziennych udręk i głupich lub nie pomysłów. Generalnie strzępki wielkich i małych idei, których przez zwykłe lenistwo nie wprowadzam w życie. (racjonalizm, transhumanizm, filozofia, ewolucjonizm, ateizm, darwinizm kongwistyka i etyka i inne przez pryzmat własnych przemyśleń)

poniedziałek, 11 października 2010

Rewolucje ewolucji.

Ewolucja i rewolucja to pozornie dwa antagonizmy. Jedna wytrwała i systematyczna, powoli zmierza ku bliżej nieokreślonemu celowi zdana całkowicie na przypadek. Druga gwałtowna, radykalna, niszczy co stare by na koniec zjeść własne dzieci. Gdzie zatem jest wspólny element obu zjawisk? Czy rzeczywiście są to zupełnie odmienne czynniki zmian? A może są to dwie różne strony, ale jednak tej samej monety?
Otóż rewolucja wydaje się być pewnego rodzaju stanem nieustalonym, wzbudzeniem i katalizatorem ewolucji. Czynnikiem zmieniającym jej kierunki  lub dynamikę obranego trendu. Mimo swoich warunków początkowych zmiany jakie wstępnie zapoczątkowuje rewolucja mają charakter krótkotrwały i częstokroć nie zostają one utrwalone w dalszych przemianach już o charakterze ewolucyjnym. Ba bywa, że nawet kierunki, zmian po jakimś czasie stają się zupełnie niezbieżne do wektora wyznaczonego przez rewolucję, jakby na zasadzie kompensacji o zbyt dużym wzmocnieniu. Tak więc wydaje się, że rewolucja jest  fluktuacją  w nieskończenie ciągłym procesie ewolucji. Siła tego zaburzenia wpływa na to czy procesy ewolucyjne wskoczą na inny posiom, czy też po pewnym czasie ponownie się ustabilizują i powrócą na dawne tory. Rozciągłość w czasie procesu ewolucji,  może sprawiać, że stopniowo  zaczyna on dążyć do stagnacji. Co w konsekwencji doprowadza do stanu w którym nawet drobne zakłócenie może zaburzyć wypracowany "ład" i pozorną stabilność. Im mniejsze tempo reagowania na zamiany - dynamika ujemnych sprzężeń zwrotnych - tym większe szanse samowzbudzenia i generacji zakłóceń czyli  rewolucji.
Powyższe procesy odnoszą się do wielu  zagadnień ewolucyjno-rewolucyjnych zarówno w wymiarze biologicznym, społecznym jak i kosmologicznym.  

sobota, 9 października 2010

Wyznanie wiary.

Jam jest Fidel
fidel - fidelis
pełen wiary
wiary w człowieka
człowieka i jego rozum
rozum spragniony i otwarty
otwarty na nowe
nowe idee i doznania
doznania realne
realne choć pełne emocji
emocji pozytywnych
pozytywnych jak moje nastawienie
nastawienie do świata
świata materialnego 
materialnego  i skończonego jak ja

wtorek, 5 października 2010

Ekstremalne wyzwolenie.

Prawdą jest, że męski świat patriarchatu przybierał różne formy, często okrutne i niesprawiedliwe. Ale i współczesny feminizm bywa czasem groteskowy...na razie bo groteskę od dyktatu dzieli tylko akceptacja społeczna. Niema idei wolnych od ekstremizmu... tylko czego fanatycy kompromitują i ośmieszają to co mądre i wyważone.
Problem ten dotyczy wielu grup społecznych, zrzeszonych pod różnymi flagami. Od wyznawców religii, polityków, poprzez ekologów i cyklistów do mniejszości seksualnych. 
Dlaczego w swoich wymaganiach sięgają wyżyn absurdu, czemu nie zadowolą się złotym środkiem? Zamiast tworzyć coś pragmatycznego, uparcie kopiują zachowania "tradycyjnie" przypisane innym grupom społecznym. Wszelkim mniejszościom czy to ideowym, światopoglądowym czy też seksualnym, powinno zależeć przede wszystkim na powszechnej akceptacji, a nie supremacji - jak to ma miejsce w przypadku niektórych wojujących działaczek i działaczy.  Zastanawiam ilu faktycznie homoseksualistów podpisuje się pod paradą wolności, w trakcie której kilku oszołomów epatuje w sposób wulgarny swoją seksualność. To tak samo niesmaczne ja taka sama scenka w wykonaniu heteroseksualistów. Takie agresywne zachowania bardziej szkodzą społecznemu dialogowi, niż ukazują problem. Droga do świeckiego państwa nie wiedzie przez zgliszcza spalonych kościołów - bo to w konsekwencji zakończy się linczem heretyków, ale przez systematyczne uświadamianie społeczeństwa. Tolerancja w zachowaniach społecznych to proces ewolucyjny, a nie rewolucyjny... i o tym  przede wszystkim muszą pamiętać przywódcy ruchów walczący o prawa skrzywdzonych.

Myśli przyswojone i umyślone. Zestaw przemyśleń, filozofii z ludu, codziennych udręk i głupich lub nie pomysłów. Generalnie strzępki wielkich i małych idei, których przez zwykłe lenistwo nie wprowadzam w życie. (racjonalizm, transhumanizm, filozofia, ewolucjonizm, ateizm, darwinizm kongwistyka i etyka i inne przez pryzmat własnych przemyśleń)

poniedziałek, 27 września 2010

Pytania o... wszechswiat

A z czego powstał bóg? Kto go stworzył? Czy może ten bóg powstał z niczego? Skoro bóg mógł powstać z niczego to może i wszechświat powstał z niczego. Tylko w takim układzie po co ten bóg? I co to jest ta nicość? Przepraszam, że sypię pytaniami i zamiast rozjaśniać komplikuję temat. Ale temat nie jest prosty z punktu widzenia nauk przyrodniczych i filozofii. Wystarczy pogrzebać trochę po sieci na pewno (wiem bo sam kiedyś sprawdzałem) znajdzie się tam trochę teorii o powstaniu wszechświata. Nie rozwieje to w 100% trapiących wątpliwości, ale da przynajmniej obraz alternatywnych możliwości. Kierunek naukowego wyjaśnienia wszechświata wydaje się najlepszy bo ciągle dynamiczny, cały czas się zmienia koryguje dążąc do celu, który może kiedyś osiągniemy albo i nie . Ale to lepsze niż ślepo wierzyć w dogmat, no chyba, że konkluzją badań naukowych będzie udowodnienie istnienia siły sprawczej, która dla jednych będzie bogiem dla innych teorię wszystkiego. Filozoficznie problem początku chyba jest przysłowiowym węzłem gordyjskim, choćby dlatego, że nasze rozumy są na sztywno osadzone w czasie. Czas zdominował nasz sposób myślenia, zawsze poszukujemy początku i o ile potrafimy w jakimś stopniu przyswoić sobie, że coś dąży do nieskończoności tak ciężko nam przyjąć, że coś mogło niemieć początku. Bo wydaje się, że zawsze było coś przed, tyle że to coś niekoniecznie istniało w naszej czterowymiarowej rzeczywistości. Nasza percepcja nas zwyczajnie oszukuje i ogranicza. Naprawdę warto sobie z tego zdać sprawę zanim zaczniemy mówić, że coś jest niemożliwe. Zastanawiam się czy kiedyś w dalekiej przyszłości homo sapiens albo jego naturalny lub techniczny następca, posiądzie taki stopień rozwoju intelektualnego, który pozwoli mu wyrwać się na dobre z okowów rzeczywistości czterowymiarowej. Aby to osiągnąć trzeba zmienić prawie wszystko zaczynając przede wszystkim od semantyki języka, który musi być bardziej podobny do języka matematyki niż naturalnego języka naszego gatunku. Na takim języku musi oparta być mentalność przyszłości. Namiastkę takiego pojmowania rzeczywistości widać u teoretyków fizyki i matematyków operujących w swoim życiu zawodowym innym językiem niż ten jakim posługują się w kontaktach ze społeczeństwem.

Myśli przyswojone i umyślone. Zestaw przemyśleń, filozofii z ludu, codziennych udręk i głupich lub nie pomysłów. Generalnie strzępki wielkich i małych idei, których przez zwykłe lenistwo nie wprowadzam w życie. (racjonalizm, transhumanizm, filozofia, ewolucjonizm, ateizm, darwinizm kongwistyka i etyka i inne przez pryzmat własnych przemyśleń)

sobota, 25 września 2010

Ekonomia polityczna ducha świętego.

Czym, że jet sławetny duch święty, na którego natchnienie powołują się książęta kościoła, motywując swoje często kontrowersyjne decyzje? Czym jest faktycznie (realnie) katolicki duch święty? Jaka jest jego racjonalna definicja? Hierarchia ojców kościoła musiała mieć jakiś konkretny powód by we wczesnych wiekach naszej ery wprowadzić go na szczyty katolickiego panteonu bóstw. Co tak naprawdę kieruje purpuratami podczas takiego konklawe? "Natchnienie" jakiego doznają pochodzi z ich własnych umysłów z chłodnej analizy, jaką przeprowadzają w zakamarkach swoich myśli. Duch ten to pięknie przybrany w białe gołębi piórka i spersonifikowany rachunek zysków i strat. Polityka czy zwykłe wyrachowanie nie sprzedałyby się tak dobrze tłumom jak istota mistyczna. Więc ekonomia polityczna i public relation  Kościoła Rzymsko-Katolickiego wygenerowały na własne potrzeby byt wirtualny usprawiedliwiający ich często niedorzeczne decyzje i tym samym ściągający z nich odpowiedzialność za ich konsekwencje ("Bóg pod postacią ducha świętego tak chciał...")

Myśli przyswojone i umyślone. Zestaw przemyśleń, filozofii z ludu, codziennych udręk i głupich lub nie pomysłów. Generalnie strzępki wielkich i małych idei, których przez zwykłe lenistwo nie wprowadzam w życie. (racjonalizm, transhumanizm, filozofia, ewolucjonizm, ateizm, darwinizm kongwistyka i etyka i inne przez pryzmat własnych przemyśleń)

piątek, 24 września 2010

Indywidualizm we wspólnocie.

Religia daje nam fałszywe poczucie braterskiej, wspólnoty, kosztem własnego indywidualizmu. Im silniejsza wspólnota tym mocniej wyprane z poczucia własnej wartości mózgi jej członków. Hermetyczne społeczności cechuje, niechęć do obcego i odmienności. Presja jaką wywiera się na poszczególnych członków danej wspólnoty jest  zależna od jej zżycia i wzajemnych relacji. Im te relacje są bliższe i częstsze tym poziom uzależnienia własnych decyzji od poglądów wspólnoty jest większy. Przykładem mogą być społeczności wiejskie, gdzie  występuje zjawisko moralności zbiorowej, będące wypadkową  tradycji, opinii lokalnych autorytetów i kazań proboszcza. Ze względu na rozmycie relacji, zjawisko takie nie występuje w aglomeracjach miejskich, gdzie swoboda  reprezentowania rozmaitych poglądów, z reguły nie spotyka się z szykanami.   

poniedziałek, 20 września 2010

Boska teoria niczego.

Dywagując w tematyce dowodzenie istnienia/nieistnienia boga (w formie dowolnej), posłużę się metaforą (parabolą nawet) i stworzę na potrzeby tego problemu jakąś wyimaginowaną teorię powstania wszechświata, której to propagatorzy są przekonani, że opisywanych przez nich procesach powstało wszystko co nas otacza. Nazwę ją TEORIĄ X. Propagatorzy tej teorii są przekonani o jej słuszności, choć nie mają żadnych dowodów na jej potwierdzenie. Owszem operują jakimś aparatem matematycznym. Wskazują na jakieś poszlaki. Niestety nie są wstanie jej udowodnić. Teoria jest dla nich fundamentalna, dyskutują o niej zwołują sympozja, na których dochodzą do rozmaitych wniosków: A to, że teoria ta jest niepodważalna, a to że jest jedyną słuszną, a to że żaden ludzki umysł nie jest wstanie jej zgłębić do końca. Z braku dowodów propagatorzy stają się wyznawcami więc pozostaje im wiara w to, że ich teoria jest prawdziwa. Nie trywialna wiara w coś tam, lecz w istotę bytu i genezę rzeczywistości.

niedziela, 19 września 2010

O słabości kary smierci.

Karać śmiercią czy nie karać? Oto jest pytanie.


Moja irracjonalna część umysłu, każe mi postępować według zasady oko za oko ząb za ząb. Jedynie emocjonalny stosunek do zemsty jaką jest kara śmierci, pozwala mi ją aprobować. Ale nasza osobowość to nie tylko irracjonalne emocje, to również racjonalna i logiczna analiza. Chciałby zająć się tu racjonalnymi przesłankami przeciw karze śmierci. Mam jednak świadomość, że pewnie zmieniłbym opinię pod presją emocji, jeśli sytuacja związana ukaraniem mordercy dotyczyła by mojej rodziny albo znajomych. Jak to w życiu bywa na ogół  punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Swoje argumenty buduję na postawie humanistycznej, która mimo wielu przeszkód jest ciągle filarem naszej cywilizacji. Zawsze kiedy schodziliśmy ze ścieżki humanizmu,  nasza cywilizacja robiła krok w tył.,  jeśli nie  stawała na skraju zagłady kulturowej. Tak było w średniowieczu, po upadku Rzymu  i w czasach wielkich wojen, a szczególnie podczas II wojny.
Dlaczego zatem pierwotny akt zemsty ostatecznej jest słaby? Po pierwsze kara śmierci jest ostateczna i z punktu widzenia zabitego, nie jest już wcale dotkliwa, dlatego że zwyczajnie nie ma on już  żadnego punktu widzenia, więc de facto jest karą jedynie pozorną. Kara winna być dotkliwa, tak by ten który jej doświadcza miał świadomość dlaczego cierpi. Nie chodzi mi o cierpienie fizyczne, a raczej pewną formę psychicznego upokorzenia, ograniczenia naturalne potrzeby swobody.

sobota, 18 września 2010

Sens życia według...MNIE

Życie ma sens do póty potrafimy czerpać z niego choć odrobinę radości  - ot i cały sens życia. Manifest hedonizmu? Hym... chyba nie, bo radość można odnaleźć nie tylko w uciechach czysto fizycznych. Radość daje, rodzina, miłość, przyjaźń, poznawanie siebie i świata, zdobywanie wiedzy i dzielenie się nią, wschodzące słońce i setki innych mniej lub bardziej doniosłych aspektów życia.
Paradoksalne jest to, że są ludzie którzy sens i radość odnajdują w cierpieniu własnym. Oddający cześć męczeństwu,  zatracający się w umartwianiu fizycznym i psychicznym, zatruwający swoje umysły przeszywającym bólem istnienia. Ludzie, którzy niczym lemingi pchane stadnym instynktem pędzą ku czarnej rozpaczy. Bez wytchnienia, bez odrobiny refleksji ... bez rozumu. Tacy, którzy potrzebują niczym powietrza, idola na wieczność umęczonego jak oni - pozornie gorszego, ale lepszego właśnie przez to sparszywienie radości życia. Tym idolem może stać się zarówno ich bóg, zmarły guru lub głowa państwa, jak i cały naród sponiewierany swoją tragiczną historią. Polska Chrystusem Narodów...ktoś kiedyś rzucił mimochodem... i tak zostało do dziś. Czy ci ludzie są szczęśliwi? Na swój sposób tak! Mają cel, mają sens, odnajdują radość w cierpieniu, w cierpieniu za które już wkrótce spotka ich wielka i wieczna nagroda ... tylko czy ona tam jest...czy to kolejna mrzonka umęczonego umysłu pragnącego tylko jednego, by ból się skończył!

piątek, 17 września 2010

O naturze bytów nadprzyrodzonych.- myśl zwięzła.

Jedyny byt nadprzyrodzony na jaki się do tej pory natknąłem w świecie realnym, to istota fizyczna człowiekiem zwana. Nasz gatunek jest stwórcą wszechmocnym. To on stworzył w swoim przedziwnym umyśle tysiące bóstw, demonów i innych ektoplazmopochodnych bytów pomniejszych. Po czym mocą sprawczą samej myśli tylko z lekka przybranej  kreatywną fantazją, sam uwierzył w to co stworzył. Ba cześć dziełu swojemu oddając zatracił swą pierwotną rolę stwórcy na rzecz dzieła. Zaiste  wymaga to nadprzyrodzonej mocy...




Życie wieczne czeka nas, umierać więc czas.

Po śmierci zaczyna się kolejny ważny etap naszej fizyczne egzystencji - gnicie. Bakterie i robaki zapewniają naszej natchnionej życiem biomasie kolejne miliony wcieleń. Szukamy w dalekich niebiosach, a nieśmiertelność po wieczne czasy mamy tuż pod nogami wystarczyć wbić łopatę...




poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Na dobry początek...

O czym tu pisać na samym starcie? Czy wiersz sklecić, czy żart? Myślę, że o przyczynie napiszę, bo ona jest istotna. Ona zmusza człowieka, który zdaje się być twardo osadzony w strukturach społecznych (żona dziecko, hipoteka), by wylewał swe skryte często myśli, w przestrzeni publicznej w nadziei znalezienia, jakieś formy zrozumienia bądź choćby odrobiny zainteresowania jaki mu okaże automatyczna wyszukiwarka fraz pokroju Googla. Dlaczego tak ciężko formułować swoje myśli wśród swojego najbliższego otoczenia? Czy powoduje mną strach, konformizm, a może chęć bycia normalnym? Zdaje się, że człowiek mimo, że jest bydlęciem społecznym w głębi swojego jestestwa jest egoistycznym narcyzem potrzebującym, pełnego zrozumienia, które daje mu tylko on sam.