Wbrew tytułowi rzecz będzie prozaiczna, a tyczyć się będzie ładu, w ujęciu codziennym i przyziemnym. Sprzątanie bo o tym jest ta rozprawa, postrzegać należy jako proces mający na celu usunięcie zanieczyszczeń z otaczającej nas przestrzeni dla zrobienia miejsca kolejnym zanieczyszczeniom.
Takie postrzeganie tego działania jest z lekka ironiczne i tracące beznadzieją, jednak wydaje się być jedynym zdroworozsądkowym. Oczywiście rodzi się zagrożenie wynikające z logicznej implikacji zawartej w tej definicji, że potraktujemy proces sprzątania za zgoła bezsensowny i zarzucimy go na zawsze, uznając za drogę do nikąd. Jest to możliwy ale ekstremalny przypadek, który można pominąć w dalszych rozważaniach. Skupmy się na sprzątaniu jako presji psycho-społecznej zapanowania nad przestrzenią i jego aspektach w relacjach interpersonalnych. Jak wynika z moich subiektywnych obserwacji, proces sprzątania generuje szereg konfliktów, zarówno wewnętrznych w obrębie ego, jak i między ludzkich w wymiarze społecznym. Moim zdaniem ludzi można podzielić na dwa typy sprzątaczy, "liberałów" dla których sprzątanie jest jedynie elementem wymaganym do zachowania pewnego zadowalającego poziomu higieny i "konserwatystów" dla których sprzątanie jest jedynie środkiem w dążeniu do czegoś więcej - do ładu absolutnego. Na tym polu, w relacjach między tymi dwiema grupami rodzi się poważny konflikt. Konflikt rodzi się również w głowach ludzi ogarniętych konserwatywną rządzą czyszczenia, z jednej strony chcą koniecznie zapanować nad otaczającą przestrzenią, a z drugiej strony świadomi są beznadziejności ich działań w obliczu ciągle rosnącej entropii.